Milczenie… Nie wymaga zbyt wielu słów a paradoksalnie długo można o nim mówić. Temat rzeka, który ma już setki, jeśli nie tysiące wariacji. Takie sytuacje zawsze zaskakują jedną ze stron. A my, ludzie wielkiej nadziei i małych trosk, możemy tylko przypuszczać, która czuje się bardziej pokrzywdzona. Tylko czy można ciszę wykorzystywać bezkarnie? Dla osiągnięcia własnych celów?
Stara prawda głosi – cierpią niewinni. Świat lubi uderzyć w ludzi, którzy kierują się w życiu zasadą „czystych intencji”. Ktoś taki pomaga bo chce, nie oczekuje nagród, wielkich podziękowań o których pamiętali będą wszyscy do trzeciego pokolenia. Od drugiej osoby wymaga tylko jednej rzeczy – podtrzymania kontaktu. Powiecie: „Niewiele… Przecież to zawsze się dostaje” i tutaj możemy dodać gwiazdkę „Z tym, że niekoniecznie”. I nie chodzi tutaj o jakieś długotrwałe rozmowy, zwierzanie się, dzielenie się problemami i marzeniami. Istotą podtrzymania kontaktu jest najzwyklejsza uprzejmość. Jedna z rzeczy należących do gatunku „czystych intencji”.
Wystarczy od czasu do czasu się odezwać, napisać że wszystko w porządku. Wiedzieć nie tyle coś o sobie, ale co się dzieje, w jakiej sytuacji znajduje się każda z osób. Zawsze łatwiej jest znosić trud codzienności, przyprawiony szarością podobnych poranków kiedy się wie, że gdzieś, ktoś myśli o nas. I wraca do wspólnych dobrych wspomnień. Bo na końcu tylko takie zostają. To znaczy, że pamięta się o człowieku a nie tylko o tym co dla nas zrobił. Jeżeli ktoś zgłasza się tylko wtedy kiedy czegoś potrzebuje to postępuje nieuczciwie. Ale względem siebie. Mało która osoba przyznaje się otwarcie do manipulacji, nie każdy ma wystarczająco dużo odwagi. Dobrą linią obrony jest zasłanianie się „zainteresowaniem”, że niby w taki sposób sobie o nas przypomina. Ale czy wtedy myśli o przysłudze czy o człowieku z którym rozmawia? Na to pytanie bez problemu odpowie każdy z nas.
Największy problem pojawia się w momencie błędnej interpretacji „czystych intencji”. Wtedy każdą chęć pomocy traktuje się jako wynik całkowitego oddania. I drugi człowiek staje się zwykłym robotnikiem, któremu zleca się jakąś czynność. Jest to sytuacja z początków kapitalizmu, kiedy wielki właściciel wykorzystywał wszystkich wokół. Daje się drugiemu ochłap zainteresowania, a niczego nieświadomy człowiek od razu traktuje to jako gwiazdkę z nieba. Mały przebłysk nadziei mówiący „Jednak moja pomoc jest coś warta”. Kiedy sytuacja ułoży się w całość, kiedy okaże się że ktoś nas po prostu wykorzystał przypomina to uderzenie młota w skroń. Zaskoczeni nagłą zmianą warunków zaczynamy postępować pochopnie i zdarza się nam skrzywdzić kogoś na kim nam naprawdę zależy…
Nie warto tracić sił na zajmowanie się osobami, które i tak na końcu potraktują nas jak przedmiot. Najgorsze jest w tym wszystkim to, że zaczynamy wyżywać się na innych, całkowicie nieświadomych tego, że ktoś nam dokuczył. Zgromadzoną złą energie wyładowujemy, często bez wcześniejszego zastanowienia. I warto to wszystko robić? Nagle każde nasze działanie przynosi przykrość osobie zupełnie niezwiązanej z sytuacją. Wylewa się wtedy zdecydowanie więcej niż dziesięć łez…
Dodaj komentarz