My name is Bond. James Bond. Tak wypada zacząć pisać, ale… nie na temat najnowszej części filmu o najbardziej znanym agencie wszech czasów. Dzisiaj dane mi było być na premierze 007 Quantum of Solace. Premiera jak przystało na Bonda była o godzinie… 0:07. Jako dygresja… mój pierwszy film w kinie kiedy to pokaz nie rozpoczął się reklamami, i przed nim nie było żadnej.
Oglądałem już wiele części „Bonda”, ale ta jakoś najbardziej przypadał mi do gustu. Troszkę brakowało jednak tego stwierdzenia „My name is Bond”, ale w sumie.. brzmi ono dość staromodnie. Poza tym co dziwi zaskakuje fakt że bohater nie pije już Martini „wstrząśnięte nie zmieszane” lecz… no w zasadzie to on sam nie wie co to jest, ale wypił tego dużo (6!) i jest dobre.
Rzecz która zasługuje na wielkiego plusa to efekty specjalne. Stoją na gigantycznie wysokim poziomie. Sceny pościgów, walk, strzelanin itp. Wszystko co ma swoje plusy musi mieć i minusy, scena z samolotem już była super nieleralistycza, aż kuło to w oczy jak mogli na coś takiego scenarzyści wpaść. Ogólnie film super, czas premiery też super, i to tyle ode mnie. Gorąco polecam.
Dzisiaj przyszła pora na zmianę wyglądu bloga. Stary już mi się przejadł. Obecny jest mniej...
Jedyne określenie jakie mi się nasuwa po obejrzeniu tych zdjęć to "Ale kanał". I nie...
Dodaj komentarz