Kondycja to temat dla mnie dość drażliwy. A nie powinien być drażliwy – bo jak może drażnić coś, co w moim przypadku nie istnieje. No ale jednak drażni. Ostatni W-F miałem chyba w 2-gim semestrze czyli koniec pierwszego roku, czyli dobre 2 lata temu. Od tego czasu owszem byłem na basenie, ale było to może z 3-4 razy. Na rowerze w lecie się czasem jeździło – owszem, ale to nie nadrobi spadku formy z całego roku. No można powiedzieć że w nogę czasem pograłem… na kompie. To samo tyczy się skoków narciarskich – DSJ rządzi! :)
Dzisiaj zrobiłem sobie postanowienie noworoczne. Zacząłem ćwiczyć żeby przynajmniej trochę wrócić do formy jaką miałem w czasach „świetności” – jakieś 6-7 lat temu. 140 km/dzień na rowerze wtedy to nie była żadna odległość. Obecnie zrobię 30 i będę zmęczony. Po 31 padnę. Tak więc ustaliliśmy że zaczynam ćwiczyć. Pisze w liczbie mnogiej bo ustaliłem to sam ze sobą – czyli w dwójkę. Coś jak angielskie określenie: „Me, myself and I” – czyli tutaj nawet w trójkę.
Wiecie jak to wkurza kiedy nie umiesz zrobić 50 brzuszków czy 50 pompek? Jakaś masakra! Tak więc postanowienie weszło wżycie – zobaczymy co teraz się stanie. Póki co powoli czuje zakwasy… nie przejmuje się tym – jutro będą większe, a już po jutrze znikną. A jak będę mógł zrobić 100 brzuszków i 100 pompek bez większego problemu – to będę ze się/siebie – czyli z nas zadowolony. Życzcie mi powodzenia i wytrwałości. Trzeba przy okazji spalić mięsień piwny…